— Wciąż jesteśmy odcięci od świata. Walki trwają. Front przesuwa się dalej. Szpital przyjmuje pacjentów. Mimo okupacji i zupełnie niewiadomej przyszłości robimy to, co możemy zrobić dziś — mówi siostra Agnieszka. — Interna sobie radzi, za to pediatria jest prawie pełna. Mamy 23 dzieci wymagających hospitalizacji. Wszystkie z malaria.
Ośrodkowi w Ntamugendze zawsze bliżej było do szpitala polowego niż placówki, która przychodzi nam do głowy, gdy mamy na myśli szpital. O każdego pacjenta trzeba było tu walczyć, działając w warunkach bez prądu i z ograniczonym dostępem do zaopatrzenia. Dojazd do stołecznej Gomy potrafił nam odciąć już wybuch wulkanu lub intensywne deszcze. Wojna, która właśnie się dzieje nie przypomina jednak niczego, co działo się tu dotychczas.
— Nie potrafimy ocenić sytuacji, w jakiej jesteśmy — mówi s. Agnieszka. — Nie ma żadnych oficjalnych komunikatów. Jedyne źródło to internet, który zatonął w fakenewsach. Trudno oddzielić prawdę od dezinformacji. Robimy co do nas należy nasłuchując tylko, czy bezpiecznie jest w najbliższej okolicy — mówi s. Agnieszka. Szpital przyjmuje kolejnych pacjentów. Jak tylko można uzupełniamy zapasy żywności. Każdy dzień przynosi jednak nowe wyzwania.
Kiedy udało się z jedzeniem, nagle brakło wody. Konieczna była trudna misja. Ekipa ze szpitala musiała wyruszyć 6 km w górę, pod wulkany, by naprawić źródło wody. Jej brak w szpitalu i w wiosce mógł szybko doprowadzić do wybuchu epidemii, która na okupowanym przez rebeliantów i odciętym od świata terenie, byłaby katastrofą.
Póki co, jedynym horyzontem jest dla nas kolejny dzień. Robimy co możemy, by pomóc chorym i rannym. Leków na malarię jeszcze nie brakuje, ale pierwszą możliwą okazję wykorzystamy, by zrobić duże zapasy. W tym możecie nam pomóc, wpierając zbiórkę na ten właśnie cel na stronie głównej fundacji.
Na zdjęciu nasi bohaterowie ostatnich miesięcy. Safari i Hurma na jednym pełnym nadziej ujęciu. Dzięki Wam nie brakło im jedzenia nawet wtedy, gdy wokół wybuchały bomby.