Kiedy byłem młody i sprawny, grałem w orkiestrze. Każda nuta była wtedy darem, który mogłem dać innym. Moje serce miało siłę, by wypełnić muzyką całe miasto. Muzyka była moim życiem. Była moją modlitwą.
Dziś moje dłonie drżą, a płuca nie mają siły, by zagrać na trąbce. Choroba zamknęła mnie w czterech ścianach. Kiedy biorę oud do ręki, chcę przekazać Ci miłość, którą mam w sercu. Czasem mi nie wychodzi. Przepraszam za niezdarność.
W te Święta nie marzę już o wielkich salach i oklaskach, ale chciałbym, by ktoś dostrzegł we mnie znowu muzyka. Marzę o towarzystwie i cieple. O kimś, dla kogo mógłbym zagrać, modląc się w jedyny sposób, jaki mi pozostał – moją niedoskonałą muzyką. Chciałbym zjeść ciepły posiłek, a potem otworzyć stary album i pokazać Ci, jak wyglądało życie, gdy moje serce biło w rytm orkiestry.
Może wtedy, choć na jeden magiczny wieczór, ta ogłuszająca cisza w moim domu znów zamieni się w kolędę.
Lekarz mówi, żebym się oszczędzała. Serce mam już słabe, to prawda. Rzadko wychodzę z domu, dla świata stałam się prawie niewidzialna. W domu musiałam urządzić całe swoje życie. Mój świat to leki w pudełku, zapalona świeca, modlitwa. To pozwala nie myśleć za dużo o tym, czego brakuje.
Nie myślę już o sobie, swoje przeżyłam, ale matka zawsze będzie się martwić o dzieci. Patrzę na moich synów, dorosłych mężczyzn, którzy codziennie się mną opiekują. Pracy dla nich po prostu nie ma. A nawet jeśli się znajdzie, pensja nie wystarcza na dojazd. Czuję się bezradna, bo jedyne, co mogę im dziś dać, to talerz pokrojonych owoców.
W te Święta nie proszę o nic dla siebie. Chciałabym tylko raz usiąść z nimi przy stole, jak dawniej. Postawić gorący posiłek, bez tego ciągłego martwienia się o jutro. Pośpiewać kolędy i zobaczyć w ich oczach spokój, chociaż na ten jeden wieczór. Znów być ich mamą.