– Tu byłem ranny, cholernie bolało – George sięga ręką do uda. – Roger też dostał. Leżał w kałuży krwi. Myślałem, że nie żyje. Kiedy zobaczyliśmy się na tej samej sali w szpitalu wojskowym, obaj płakaliśmy ze szczęścia – mówi George.
– Na wojnie nie walczy się za ojczyznę albo jakieś abstrakcyjne idee. Walczy się za tego, który stoi obok – dodaje Roger. Obaj, zalani łzami wzruszenia, ściskają się, jakby po latach odnaleźli zagubioną część siebie.
Roger i George walczyli na jednej wojnie. Ramię w ramię. Obaj ranni w tym samym ostrzale. Obaj mieli z tego nie wyjść. Wyszli. T=ak się rodzi braterstwo krwi, które łączy na całe życie. Połączyło Rogera i George’a, choć w pewnym momencie każdy poszedł swoją drogą – praca, rodzina, dzieci. Po latach George uświadomił sobie, że stracił towarzysza broni z radarów, i intensywnie zaczął go szukać.
Przy ulicy Armenia w Bejrucie stał dom. Poobijany, dziurawy, zapadnięty. Zniszczony i zapomniany po eksplozji w Bejrucie, która ciosy rozdawała równo wszystkiemu, co napotykała na drodze. Do innych budynków wróciło życie, podniosły się, zagoiły rany. Ten jeden przy ulicy Armenia z kolan nie powstał. Pół roku temu spotkaliśmy w nim Rogera. Ruina, w której chował się przed światem, była odbiciem jego stanu ducha i zdrowia. Ten sam wybuch odebrał mu rodzinę, doprowadził do bankructwa. Później przyszła choroba nowotworowa. Była jak kopanie leżącego.
Dzięki Wam Roger kontynuuje leczenie. Dzięki Wam chcieliśmy wyciągnąć go z betonowej skorupy przy ulicy Armenia i dać pewne, ciepłe i przytulne schronienie. Kiedy już było jasne, że zabieramy Rogera do nowego mieszkania, wydarzyło się coś wyjątkowego.
– Kiedy go zobaczyłem… – język grzęźnie George’owi w gardle. Widok Rogera żyjącego na ulicy rozerwał mu duszę tak, jak pocisk rozrywa skórę i mięśnie. Wspominając tamte chwile, wciąż obydwaj płaczą. George nie wahał się ani chwili – wziął Rogera do siebie. Oddał mu pokój i opiekuje się chorym. Kiedy trzeba, pociesza, a czasem jednym żołnierskim zdaniem reprymendy wyrywa z załamania. Przypomina o lekach, parzy co rano libańską kawę, przy której wracają wspomnienia ze wspólnej służby w mundurze. Przyjaźń, wykuta w huku pocisków, wzrusza nas do łez, więc w końcu płaczemy wszyscy razem.
Rogerowi nie grozi już bezdomność. Nie grozi mu samotność. Wciąż jest dla niego zagrożeniem choroba. Dlatego kontynuujemy wsparcie medyczne dla Rogera, a pieniądze, które zebraliśmy dla niego na dach nad głową, będą wsparciem wspólnego mieszkania u George’a i pokryją koszt zleconych badań szpitalnych, których w ostatnim czasie coraz bardziej przybywa.