– Jesteśmy niepoprawnie odporni – doktor Harouny komentuje słynne nagranie z imprezy na dachu libańskiego hotelu. Na filmie w telefonie widać saksofonistę grającego do tańca irańskim rakietom. Pociski izraelskiej obrony powietrznej robią piruety, próbując dopaść i zneutralizować zagrożenie. Wszystko niby pasuje, bo trafione rakiety rozbłyskują, do złudzenia przypominając noworoczne fajerwerki, współgrając z wieczorowymi strojami imprezowiczów na dachu. Niby, bo to jednak wojna.
– Na Titanicu orkiestra też grała do końca – trochę z przekąsem wtrąca się w naszą rozmowę Rita.
– Na Titanicu wszyscy wiedzieli, że zginą…
– Ale my też wszyscy toniemy. Zderzyliśmy się z górą lodową w 2019 r. Wojna to kolejny cios, który już na nikim nie robi wrażenia, bo każdy toczy swoje codzienne małe bitwy o przetrwanie.
Siedzimy w libańskiej knajpie w Bejrucie i próbujemy zrozumieć, w jakiej sytuacji jest dziś ten kraj. Wokół nas też gra muzyka. Z głośników leci libańska lista przebojów. Króluje na niej Sally Sarkissian. W utworze Lebanon śpiewa o swojej ojczyźnie, jak o ukochanym. O tym, jak bardzo go kocha i jak krwawi jej serce, gdy patrzy na jego cierpienie.
Rozmawiamy o kryzysie w miejscu, w którym właściwie go nie widać. Dookoła stoliki zajęte przez tych, którzy podczas wzbierającej fali kryzysu, nie zniknęli jeszcze pod powierzchnią. Jej linię wyznacza granica ubóstwa. Ponad 80 procent mieszkańców od 2019 roku już w tej fali jednak tonie, żyjąc za mniej niż 6 dolarów dziennie.
– Bieda w Libanie jest wielowymiarowa. To nie tylko głód, to brak dostępu do edukacji, opieki zdrowotnej, energii elektrycznej i bieżącej wody – tłumaczy doktor Harouny. – Z perspektywy zdrowia psychicznego sytuacja jest katastrofalna.
Tę katastrofę widać w statystykach samobójstw, które w 2023 roku wzrosły o 21%. Ta „niepoprawna odporność” staje się pułapką w myśleniu. Piętnastoletnia wojna domowa, antyrządowe protesty, załamanie finansowe, eksplozja w porcie, wojna w Syrii, napływ 2 milionów uchodźców, kolejna wojna z Izraelem – to tragedie, które ściągają w dół kolejne pokolenia.
– Syndrom Stresu Pourazowego objawia większość Libańczyków. Trudno tu jednak mówić o „stresie pourazowym”, bo trauma wciąż trwa. By pomóc pacjentowi z niej wyjść, trzeba zapewnić mu do tego bezpieczne środowisko, którym Liban nie jest – tłumaczy doktor.
Matka, która wózek inwalidzki traktuje jak członka rodziny, bo wie, że nigdy nie będzie jej stać na kolejny. Roger, który płacze w pustostanie po wybuchu, nie mając pieniędzy na badania pod kątem raka – to ludzie, których trauma wciąż trwa.
Dziś każdy Libańczyk żyje w stanie wojny. Tej wewnętrznej. I tkwią w niej od lat. Nie chcą uciekać. Ucieczka byłaby złożeniem broni. I kolejną traumą.